Zaczęłam ostatnio oglądać na nowo serial, bo pamiętam, że wywarł na mnie ogromne
wrażenie i bardzo mi się spodobał. Jestem teraz na piątym sezonie... i powiem, że szczerze
żałuje, że nie przeczytałam tych wszystkich wątków o 5 sezonie Ally zanim w ogóle zaczęłam
ponownie oglądać serial.
Seria Ally McBeal pozostawiła we mnie wspaniałe wspomnienia dzieciństwa. Nie pamiętałam
nic konkretnego z serialu, poza tym, że to tam poznałam RDJ i zakochałam się w nim
straszliwie. Nie wiedzieć czemu zawsze wspominałam bałwanka i karteczkę (którą teraz
odnoszę do piętna telefonów komórkowych, a co za tym idzie smsów). Serial pozostawił we
mnie wrażenie radości i dążenia do spełniania marzeń. I właśnie dlatego do niego wróciłam...
i tu pojawia się rozczarowanie.
Tak jak napisałam wróciłam do Ally McBeal po radość i nadzieje, gdyż trafiła mi się taka
sytuacja w życiu, że było mi to cholernie potrzebne. Pierwsze trzy sezony i fragment czwartego
spełniły moja oczekiwania idealnie. Koniec czwartego sezonu wpędził mnie w lekką depresje,
doskonale wiem, że brzmi to dość zwariowanie, jednak serial był dla mnie podporą dla
marzeń. Marzeń o szczęśliwej miłości przede wszystkim. Bo powiedzmy sobie szczerze ile
osób może się przyznać, że zna choćby jedną parę prawdziwie się kochającą? Perypetie w
pierwszych sezonach budziły nadzieje. Nie będę odkrywcą, jeśli powiem, że każdy oglądający
czy to serial, czy film o trochę głębszej tematyce przenosi część emocji do własnego życia. Tak
samo było ze mną. Właśnie dlatego wystawiłam "Ally McBeal" taką właśnie ocenę. Kończąc,
ten przeciągnięty przeze mnie, wywód chcę przestrzec tych, którzy powtarzają serial, by
skończyli go oglądać na czwartym sezonie na odcinku, w którym Ally ma urodziny. Do tego
momentu a serialu jest nadzieja, później jej nie odnajdziecie.
Podkreślę jeszcze tylko, że jest to moja subiektywna ocena i nie każdy powinien ją popierać :)
Nie wiem dlaczego, ale wątek nie pozwala mi się edytować. Więc tutaj dodam kilka zdań, które powinny być gdzieś w środku :)
Uważam, że twórcy wyrządzili straszną krzywdę sobie i przede wszystkim nam, oglądającym, produkując sezon piąty. Może to śmieszne, ale kłopoty aktorów twórcy powinni odczytać jako omen i zakończyć serie na sezonie piątym. Oczywiście zakończenie powinno być zdecydowanie inne, czyli szczęśliwe dla Ally i Larrego (jakby się postarali to dali by radę ich połączyć nawet nie mając RDJ w ekipie, można było wysłać Ally do Detroit i jakoś dać do zrozumienia, że żyli długo i szczęśliwie).
O rany, zgadzam się z Tobą co do słowa! A już szczególnie w kwestii RDJ, bałwanka i karteczki (i tego wstawania w nocy, żeby zajrzeć do lodówki <3), tylko ja do tego dorzucam też świecący, świąteczny nos ;) Zresztą ja, tak jak Ally, pozwalam sobie na urojenia i jak mnie to ona w końcu wylądowała w Detroit i żyli w czwórkę długo i szczęśliwie ;)
Ja tam, sie ciesze z takiego zakończenia :)
Dla mnie jedyną i prawdziwa miłoscią Ally pozostanie Billy.